środa, 13 marca 2013

Rozdział 14.

 Na wstępie chciałabym serdecznie podziękować wszystkim czytelnikom, którzy nie zapomnieli o mnie po tej długiej przerwie i dalej śledzą losy mojego opowiadania! Jesteście naprawdę złoci, kochani:)
Rozdział dedykuję każdemu z was z osobna, a w szczególności wszystkim obserwatorom tego bloga jak i tym ukrytym anonimowym czytelnikom!:)
Laura Schnaider - dziękuje że jesteś ze mną chyba od samego początku, Twoja opinia jest dla mnie zawsze szalenie istotna i motywująca do dalszego działania! Dzięki Ci!

Kończąc, kolejny rozdział pojawi się w zależności od waszego zainteresowania, bo różnie bywa jak wiadomo ;) ale jak podejrzewam, nie później niż w sobotę/niedzielę. Zmieniłam szablon, musiałam, mam nadzieję, że za bardzo nie razi w oczy ;)
Pojawią się nowe postaci, no i Caroline tak jakby wkroczy na inny poziom życia ;) 
dużo się zmieni... :D
TVD wraca po długiej przerwie, ciągnęło wam się? Mi strasznie!
Jeśli chodzi o tę zapowiadaną scenę seksu Klausa, to obstawiam pannę Katherine... Na takie zbliżenie z Caroline jest (niestety) chyba jeszcze za wcześnie, ale może się mylę i nas zaskoczą. who knows?
Cóż, jeśli macie jakieś swoje domysły, spekulacje kim może być ta wybranka, chętnie poczytam wasze spostrzeżenia w komentarzach!


Sylwetka chłopca powoli zaczęła zanikać w oddali, stałam na środku chodnika jeszcze  w pełni nie świadoma tego czego doćwiadczyłam. Spojrzałam ukradkiem na dłonie, zdawały się rozmazywać, jakbym przenikała w sen, w coś nierealnego...
Czułam sie obnażona... Oczywiście nie dosłownie, ale  ten mały geniusz potrafił opieczętować mnie w definicje i pozostawić w nieprzyjemnym deszczu mnóstwa pytań. Przełknęłam nerwowo ślinę i miliony obrazów z przeszłości i z czasów gdy faktycznie chciałam mieć nad wszystkim kontrolę, wirowały w moim umyśle nie pozwalając się skupić.
Nawet głupi fakt, że moknęłam nie robił na mnie wrażenia.
To zabawne,  ale nie myślenie o Klausie i całym zdarzeniu nagle stało się o wiele  prostsze...
Prawie tak błache jak oddychanie.
Wytężyłam wzrok i słuch jak tylko mogłam, ale jedyne co udało mi się uchwycić,  to głośne  piski opon i żwir trzaskający o asfalt.
Zawsze podobał mi się ten dźwięk. Przeszywał mnie dreszczem emocji, intrygował. Swego czasu nawet planowałam pójść w ślady mamy, po tym gdy skończę szkołę, ale w ostatnich kilkunastu miesiącach za sprawą zdarzeń w Mystic Falls, mojej burzliwej relacji z Klausem, historii z lekarstwem, potem śmierci Jeremyego i przeistoczeniu mojej przyjaciółki w kompletnie inną osobą, zdałam sobie sprawę, że żadne władze w tym kraju, podkreślam ŻADNE nie zdołają wpłynąć na zło.
Wróciłam cała przemoczona do mieszkania,  odwiesiłam kurtkę na wieszak i udałam się do salonu. Mój umysł powoli wracał na właściwe obroty, uspokajał się, albo odnosiłam tylko takie wrażenie.
- Mamo? - rzuciłam w przestrzeń przede mną rozglądając się uważnie, czy moja rodzicielka nie chodzi w tę i spowrotem próbując zrozumieć motyw któregoś z desperatów, który dopuścił się morderstwa.
Podeszłam do barku, moją uwagę przykuła żółta kartka przylepiona do szyby z napisem: "zbawienne  trunki wylacznie na ciężkie dni."
- No to chyba w sam raz dla mnie - Pomyślałam unosząc wargi w lekkim uśmiechu.
Po chwili, niemalże z prędkością światła, odkorkowałam  jedną z nich.
- Twoje zdrowie Caroline!  - Upilam spory łyk gorzkiej wódki, jakbym tym samym z kazdym kolejnym starała się utopić i udusić każde jedno bolesne wspomnienie o nim.
Jego  głos
Jego wzrok
Jego śmierć...
Uczucia dusiły mnie bezlitośnie...
Zaczęłam śmiać się za każdym razem upijajac lyk alkoholu. Jakże głupim było myślenie, że to się uda, że pozwolę sobie na miłość z diabłem.
Jego gorzki smak i moje słone łzy zadawały ostre emocjonalne wkłucia prosto w moje blade serce.
- Widzisz co zrobiłeś Klaus? - Usiadłam na podłodze oplatając kolana rękoma i obracając butelkę w dłoni. Była bez wyrazu.  Bezbarwna i zadająca jedynie chwilowe ukojenia.
- Staleś się moim najmocniejszym narkotykiem. Uzalezniles moje serce. A teraz co? Mam tak po prostu odzwyczaić się od twojej obecności?.. - Powoli i spokojnie odpływałam w bolesny sen o mnie samej. Obrazy rzeczywistości zaczęły się przenikać i rozdwajać. Spojrzałam w stronę drzwi opierawszy ciężko cały swój ciężar na dłoniach.
Nikt. Nikogo. Nic
Świat stracił kolory. Jest wyblakły. Blady.
Przymknęłam oczy dusząc w nich tęsknotę. Najzabawniejsze jest to, że zapomniałam nawet o tym, że nie potrafię już powstrzymywać łez.
Sa jak wodospady.
Chwyciłam w dłoń telefon i szybko wybrałam numer Tylera. Do tej pory nie wiem dlaczego padło na niego. Pewnie niektórym wydawać by się mogło, że to oczywiste.
- No odbierz. - wyjąkałam niemrawo upijając resztę trunku.
- "Tu Tyler Lockwood.  Jeśli to coś ważnego, zostaw wiadomość''
- Biiiip.
- Cześć Tyler. Um, tak to.. ja. Dzwonię tylko żeby zapytać co u ciebie... Jak.. Jak sobie radzisz w tym Nowym Orleanie.  - Położyłam się na plecach czując jak fizyczny ciężar odpływa.
- Wiesz... - kontynuowałam nie wyraźnie upijając się łzami i smakiem gorzkiego śmiechu.
- Życie dziewczyny zaczyna się kruszyć, gdy zdaje sobie sprawę, że jej były to tchórzliwy kretyn, i że zmarnowany czas już nigdy nie wróci...
- Czuje to, wiesz? - podniosłam sie opierawszy ciało na lokciach. Jakby nagle coś dodało mi odwagi, siły.
- Jesteś teraz dla mnie obcy, Tyler - wyznałam sięgając po ramkę z naszym zdjęciem.
- Przestalam czuć do ciebie COKOLWIEK. Przepraszam że nie jest mi przykro. Życzę Ci szczęścia w życiu Tyler.
To była moja ostatnia rozmowa z przeszłością. ''Potem'' nadeszło bardzo szybko.
Nim się obejrzałam, minęło sporo czasu od tamtych szarych i smutnych dni.
Dojrzałam, przybyło mi lat, jednak nie ubyło głupoty... Jakby to pewnie powiedziała Elena.
Czas, który wtedy się zatrzymał, teraz, odczuwałam wyraźnie słabiej i...
Mniej boleśnie.
Było spokojnie.
_________________________________________________________
2 lata później. ..
Londyn
Shaftesbury Avenue.

Zaszły wielkie zmiany.
Mieszkam z panną Bennet. Wynajmujemy mieszkanie w centrum miasta od ok. 3 tygodni...
Jest naprawdę dobrze.
Cicho, no i w końcu mogę skupić się na teraźniejszości...
Podobno spoważniałam i stałam się jeszcze bardziej irytująca.
- Bonnie do cholery! Gdzie położyłaś mój segregator i czerwoną teczkę!!? Przecież kładłam ją w tym miejscu wczoraj wieczorem!
- Masz, to Ci pomoże dojść do żywych.  - czarownica z wdziecznym usmiechem wręczyła mi kubek gorącej czarnej kawy i obróciła moją głowę w kierunku sofy, gdzie oczywiście leżały zagubione notatki.
-Wampir, Bonnie? Do żywych? Kto tutaj potrzebuje kofeinowego kopa! - Rzucilam z usmiechem, obdarowując moją przyjaciółkę jednym z tych spojrzeń, które oznajmiały, że biorąc się za uwagi, powinna zacząć od siebie.
- O której to spotkanie?  - Zapytała zapaląjac kilka fioletowych świec, tych od profesora szaleńca, które podobno mają rozbudzić jej wewnętrzną aure. Ile w tym prawdy? Nie mam pojęcia.
- Za 40 minut Bonnie, za 40. Nie wiem w jaki sposób mogłabym zdążyć! Pomóż mi! - Przerzucawszy  w pośpiechu stare pudełka i ubrania porozrzucane po podłodze natrafiłam na kamień.
Dosyć specyficzny i taki który zdecydowanie przypominał mi coś...
- Tylko co? - Wyszeptalam sama do siebie skupiając wzrok na jego kształcie.
Unioslam go przed siebie na wyskości oczu i zamyślona przeniosłam wzrok za okno.
- Mówiłaś coś Car? - czarownica wykrzyknęła z salonu.
Obróciłam się i pokiwalam przeczaco głową wciąż tkwiąc w zamyśleniu.
Obrazy z przeszłości zaczely pojawiac się przed oczami, ale żaden z nich nie pasował do tego jednego małego szczegółu. Skąd to mam?
- Bonnie... Czy to nie jest przypadkiem jeden z twoich.. Nie wiem, amuletów? - Zapytałam wreczajac kamyk bonnie, uważnie obserwując jej reakcę. Dziewczyna obróciwszy go kilkakrotnie w palcach oddała bez słowa.
- To tak czy nie?
- No mówię że nie. To zwykły kamyk, wyrzuć go.
- Jesteś pewna?
- Tak! Co prawda wyglądem nieco różni się od pospolitych kamieni, gdybyśmy były w Mystic Falls, powiedziałabym, że to kolejna zagadka, którą trzeba rozwiązać, ale.. - zawiesiła wzrok za oknem, lekko unosząc przy tym kąciki ust. Jakby widok za oknem sprawiał jej wyraźną przyjemność.
- Ale? - Rzuciłam głośno wytrącając ją z bujania w obłokach.
- Ale jesteśmy tutaj, Caroline - Czarownica spojrzała mi prosto w oczy jednym z tych karcących  spojrzeń, które sugerowały, żebym usilnie nie wracała do przeszłości.
- Londyn. Nowy start. Nie pamiętasz, sama tak mówiłaś gdy wyjeżdżałyśmy. - wstała i ciepło objęła mnie w pasie dodając otuchy.
- Tak.. Masz rację Bonnie. - Spojrzałam za okno obracając w dłoni przedmiot po czym ocknęłam się i z uśmiechem oraz prędkością dźwięku znalazłam się przed lustrem.
Kreska, jest. Usta? mogą być, włosy? - Spryskałam loki lakierem lekko unosząc je u nasady.
Rzuciłam okiem na całość i obróciwszy się wokół własnej osi, z uśmiechem czekałam na reakcje Bonnie.
- I jak?
- Na piątke! Ale wiesz, że spóźnianie się nie jest w stylu przyszłej pani komisarz?
- Nie zapeszaj! - Rzuciłam poduszką w stronę czarownicy. Musiałam jakoś ostudzić emocje i nie zapeszać.
Opuściwszy mury mieszkania na Shaftesbury, udałam się w stronę miejsca, gdzie czeka mnie albo sąd ostateczny, albo też impreza wieczorem.
Ulice Londynu,ludzie, miejsca były kompletnie inne niż w małym i zkmkniętym na świat Mystic Falls. Czułam w kościach piękno tego miasta. Było kolorowe, pachniało wszystkim co najlepsze.
Mężczyźni pędzili w różnych kierunkach, większość z nich ubrana była w ciemne płaszcze i idealnie dopasowane szaliki. Kobiety poruszały się z wdziękiem i gracją, każda napotkana twarz na ulicy witała mnie z uśmiechem. Ludzie pytali jak dojść do Buckingham Palace, albo muzeum Madame Tussauds. Przyjemne chwile.
Stanęłam przed ogromnym wieżowcem niemal sięgającym chmur. Spojrzałam w górę i możliwa perspektywa braku windy wprawiła mnie w irytację.
Otworzyłam drzwi, a przede mną wyrosły postacie urzędników, policjantów, śledczych i medyków w białych jak śnieg fartuchach. Kobiety, mężczyźni, starsi, młodzi i małżeństwa z dziećmi przy małych okienkach po obu stronach wielkiej sali. Przełknęłam ślinę z ekscytacji, lekko potykając się o obcas. Szybko spojrzałam dookoła, czy czasem któryś z moim przyszłych lub też nie kolegów, nie zanotował tej wstydliwej potyczki.
Poprawiłam ostentacyjnie włosy i skierowałam się w kierunku ruchomych schodów.
Stamtąd było już blisko. Spojrzałam na zegarek. 3:55 PM.
- Cholera! - przeklnęłam cicho pod nosem i natychmiast przyspieszyłam tempa. Skręciłam w prawo i napotkałam przedział z windami. Co za szczęście. Odetchnąwszy kilkakrotnie, nacisnęłam przycisk z napisem ''Biuro Mortimera'' ''Biuro Dr. Larde'' ''Dyrektor wykonawczy'' etc, poniżej było kilka z napisem ''Biuro przyjęć'' ''B.S.I.Z'' ''Kostnica'' ''Dach'' albo ''Piwnice''. Rzecz jasna zdecydowałam się na ten pierwszy.
Ta krótka część w której stałam sama w windzie czekając na wjazd na samą górę zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Czułam jak tętno mi przyspiesza, a policzki oblewają się rumieńcem. Była skrępowana. Jak wypadnę? Czy dostanę tę posadę? Miliony pytań wirowały w mojej głowie. Oczywiście mogłam wykorzystać na nich swój wampirzy urok i sprawić, że zrobią co będę chciała, ale to nie było moim celem. Chciałam dostać tę pracę, bo na nią zasługiwałam. Spędziłam miesiące na analizowaniu różnych spraw, przeczytałam tony ciężkich starych książek prawniczych i psychologicznych.
- ''Piętro 6. Biuro Dr. Mortimera. Dziękujemy za skorzystanie z naszych usług'' - w windzie rozległ się komunikat zwieszczający koniec mojej ciężkiej i nerwowej podróży. Przełknęłam ślinę. Drzwi powoli się otwarły. Na moment stanęłam w korytarzu.
wytężyłam wzrok skupiwszy się na mahoniowych drzwiach, za którymi prawdopodobnie czeka mój przyszły wybawca, albo gbur, który zniszczy moje słodkie marzenie o kryminalistyce.
Do okoła było kilkanaście stanowisk i osób siedzących przy komputerach. Mnóstwo karteczek i szeleszczących opakowań od burgerów lądujących co chwilę w przy biurowych małych koszach, przyprawiało mnie o irytację.
Brytyjczycy faktycznie przesadzają ze śmieciowym jedzeniem. Uśmiechnęłam się delikatnie i ponownie skupiłam na drzwiach.
Zapukałam 4 razy. Nogi odmówiły posłuszeństwa, czułam w nich przysłowiową watę, a tętno chybo podskoczyło mi do 150 uderzeń.
- Panna Forbes? - Przede mną wyrosła postać małej i szczupłej brunetki z lekko wymuszonym uśmiechem. Trzymała w dłoni talerzyk z filiżanką herbaty. Była ubrana w obcisłą szarą spódnicę i zieloną koszulę z kokardą uwiązaną przy dekolcie. Cóż... Była atrakcyjna..
- Tak..tak, czy zastałam pana Mortimera? - Zadałam pytanie z nadzwyczajną pewnością siebie, jakiej kompletnie się nie spodziewałam.
- Tak tak, proszę wejść. Szef za moment przyjdzie. Prowadzi rozmowę. - Zakomunikowała brunetka po czym wskazała dłonią na czarny skórzany fotel.
- Dziękuje. - Przekroczyłałam próg. Całe szczęście, że mnie zaprosiła.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Całość była utrzymana w wiktoriańskim stylu w brązach, szarości zieleni i burgundowym kolorze.Biurko stało pod oknem, na nim cygaro i popielnica. wokół natomiast kilka kwiatów i przyjemny zapach unoszący się w powietrzu, który całości nadawał specyficznego nastroju.
- Przepraszam za ten cyrk, ale miałem ważny telefon. - Zza szyby przedzielającej biuro i tylne małe pomieszczenie wyszedł mój przyszły szef, albo... i nie szef. Był to dojrzały mężczyzna, ok. 40-dziestki z śmiesznym wyrazem twarzy kota i dużym nosem. Naprawdę sprawiał wrażenie irytującego i wywyższającego się pajaca, ale jednocześnie było w nim coś przyjaznego.
- Nic nie szkodzi. - Oznajmiłam uciekając lekko wzrokiem.
- Panna... - Mężczyzna się zawahał zatrzymując na mnie spojrzenie.
- Forbes, jak mniemam? - Zapytał z uśmiechem zajmując miejsce przede mną.
- Zgadza się. - Przytaknęłam nerwowo. Mężczyzna spuścił głowę nadal patrząc i z nieco cynicznym ale przyjaznym uśmiechem szybko przeniósł wzrok na swoje notatki.
- Och! Proszę się nie denerwować, wszystko za moment będzie jasne, obiecuję.
Krępująca dłuższa chwila ciszy, a po niej było trochę lepiej.
- Cóż! - Mężczyzna odchrząknął głośno, i spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem.
- Dlaczego zależy Pani na tej pracy? - Przełknęłam nerwowo ślinę, nie spodziewałam się takiego pytania. Zdecydowanie chciał wytrącić mnie z równowagi zachowując przez moment specyficzny spokój i lekkie nieokiełznanie, po czym ''zaatakował'' mnie niespodziewanym no i trudnym pytaniem, bo od niego zależało moje powodzenie.
- Dreszcz emocji, pasja, tak.. myślę, że to pierwsze najlepiej opisuje mój stosunek do kryminalistyki. - Oznajmiłam stanowczo utrzymując kontakt wzrokowy.
- Jest pani dobra? - Zapytał rozsiadając się na swoim krześle zakładając nogę na nogę, niczym dostojny rdzenny brytyjczyk na poważnym stanowisku.
- Bardzo. - Stwierdziłam poważnie i stanowczo.
- No proszę! Odwaga godna córki pani policjant, czyż nie? - Oznajmił z cynicznym ale znowu, ciepłym usmiechem. Odwzajemniłam lekkim potaknięciem. Mężczyzna po ok minucie wpatrywania się we mnie, jak gdyby oceniając moje zdolności, głośno westchnął i przeszedł do rzeczy.
- Zdaje sobie pani sprawę, że ta praca obróci pani życie w jeden ciągły wyścig? - Zapytał krzyżując dłonie i podkładając je pod podbródek.
- Tak, proszę pana, inaczej by mnie tu nie było. - Mężczyzna szeroko się uśmiechnął, jakby jego twarz mówiła, że ''nie masz pojęcia na co się zgadzasz''
- Będzie niebezpiecznie... I pani życie może być bardzo często... Hmm, zagrożone..? - Zapytał przenikającym i badawczym wzrokiem. Odpowiedziałam uśmiechem.
- Tak. Zdaję sobie z tego sprawę, ale z mojej przyczyny wiele innych istnień może zostać ocalonych. Ma pan moje słowo.  - Oznajmiłam twardo mając nadzieję, że to ostatecznie wpłynie na decyzje pracodawcy. Popatrzył na mnie spojrzeniem, które było wyrazem szacunku i zdziwienia. Jak przecież taka drobna, mała Caroline Forbes z Mystic Falls mogłaby powalić bandytów i morderców.
- Intryguje mnie pani determinacja.. - Spuściłam lekko głowę wbijając wzrok na sekundę w swoje dłonie. Czułam się oblana rumieńcem, który chyba nawet mój makijaż nie zdołał ukryć. 
- Nie, nie, nie proszę się nie zawstydzać, wszystkim to mówię... - No co za poczucie humoru. Poczułam jak przeszył mnie zimny dreszcz. To musiałbyć koniec, przecież nikt nie zatrudni pyskatej i przemądrzałej blondynki o głupawym wyrazie twarzy... Miałam się za lepszą od szefa, to nie mogło przejść.
Po co to powiedziałam? Głupia Caroline...
- Jednak w większości przypadków jest to kłamstwo.. Natomiast Pani jest... inna. - Dodał unosząc głowę w geście wyższości. Uśmiechnął się szeroko, i wręczył mi biały arkusz z kilkoma formalnymi lukami do zapełnienia.
- Zobaczy pani wiele śmierci, wiele zagubionych rodzin i cierpienia. Mam nadzieję, że jest pani odporna?
- Proszę mi wierzyć, śmierć nie jest mi obca. - Stwierdziłam bez wyrazu.
- Z przyjemnością witam Panią na pokładzie panno Forbes. Liczę na owocną współpracę. Każda jedna sprawa będzie zlecana z mojego ramienia, w razie jakichkolwiek własnych przypuszczeń lub korzystnych dla sprawy spekulacji, proszę kontaktować się ze mną bezpośrednio przez ten numer. - Pan Stones wręczył mi wizytówkę i podał dłoń w geście pojednania. Uśmiechnęłam się szeroko czując jak obrastam w pióra.
- Jeszcze... Jedno. - Mężczyzna zatrzymał się w ruchu drapiąc się po brodzie w zastanowieniu.
- Potrzebuje pani asystenta, jutro.. - przerwał zerkając niczym panienka na swój zegarek, odsłaniając mankiet marynarki.
- Jutro powinienem znaleźć kogoś odpowiedniego. Spotkajmy się zatem w Soho ok. 4:00PM. Nie toleruję spóźnień, ale.. to zapewne pani doskonale wie..  - Dodał szczerząc się w przyjaznym ale tym swoim specyficznym uśmieszku.
- Oczywiście, będę. Dziękuje, naprawdę bardzo panu dziękuję! - Stwierdziłam niemal z okrzykiem i skierowałam się do wyjścia, kilkakrotnie obracając się za siebie i dziękując zwykłym wdzięcznym uśmiechem.
Pierwszy raz od dłuższego czasu...
Naprawdę...
Głęboko w sobie...
Poczułam się spełniona.

c z y t a j ą

liczby